"Wspomnienie o Franciszce Solak" - Mariusz Garbacz
Świadkowie minionych zdarzeń dla każdego
badacza historii są osobami szczególnymi. Zwłaszcza, jeśli temat badań nie
dość, że niszowy, to zagłębiony jest mocno w przeszłość, w tym przypadku
niełatwą przeszłość naszego skrawka pomorskiej ziemi. A i trzeba dodać, że w
tak wąskiej grupie ostańców pamięci znajdziemy osoby na swój sposób szczególne.
Nie tylko ze względu na swój podeszły wiek czy wielowątkowość wspomnień, ale
także ze względu na liczne perturbacje związane z odnalezieniem owego świadka,
poznaniem go i jego wspomnień. Nierzadko wspomnień bardzo trudnych związanych
z niechętnym, a czasami nawet nieświadomym wciągnięciem w wir historii. Taką
właśnie osobą była Franciszka Solak lub, jak zapamiętała ją nasza ziemia, po
prostu Franka.
Franka przyszła na świat w Korchowie koło
Biłgoraja na terenie ordynacji hrabiego Maurycego Klemensa Zamoyskiego, jednego
z najbogatszych obywateli II Rzeczpospolitej. Po ojcu dostała jedynie nazwisko
Bździuch, pod którym przeżyła zaledwie pierwsze sześć lat swojego życia.
Wychowywana przez matkę (po której
dostała imię), dziadków: Józefa i Jadwigę oraz ciotki: Janinę i Leokadię,
bardzo szybko poznała smak wojny. W 1943 roku całą rodzinę zabrano na roboty
przymusowe do Rzeszy. Podczas przydzielania poszczególnych grup do wybranych
rejonów w Niemczech miano sugerować się jedynie pierwszą literą nazwiska, co
wśród krewnych Franki wywołało sporą konsternację. Ona i jej matka nosiły
nazwisko Bździuch, a dziadkowie i ciotki Osuch. Zagrożeni rozdzieleniem i osobną
podróżą w nieznane, oszukali niemieckich urzędników i tym samym, wszyscy pod
nazwiskiem Osuch, wywiezieni zostali jesienią 1943 roku do Szczecinka
(Neustettin) w Prowincji Pomorskiej (Provinz Pommern). Umieszczeni w obozie
przejściowym oczekiwali przydziału. Samotnych robotników z reguły przydzielano
do zwykłych gospodarstw, z których na wojnę udał się jeden mężczyzna. Samotne
kobiety przydzielane były natomiast nawet jako pomoce
domowe w miastach. Szczęściem sześcioosobowej rodziny Osuchów, w której 5 osób
pracowało, okazała się decyzja urzędników o przydzieleniu wszystkich do jednego
z licznych majątków ziemskich, z których do armii powołano nawet do
kilkudziesięciu mężczyzn. Prawdopodobnie 11. października 1943 roku Osuchowie
zapakowani ponownie do wagonu wywiezieni zostali najpierw do Złocieńca
(Falkenburg), a potem przez Wierzchowo (Virchow) i Mirosławiec (Maerkisch
Friedland) do Kalisza Pomorskiego (Kallies). Ze wspomnień Franciszki Solak
wynika, że niemal od razu po przybyciu na kaliski dworzec zostali odebrani
przez jednego z mieszkańców okolicy i wozem wywiezieni w miejsce, które miało
na kilkanaście miesięcy stać się ich domem. Tym miejscem okazał się być majątek
rycerski Pomierzyn (Rittergut Pammin) będący od kilkudziesięciu lat w
posiadaniu sędziwego Arthura Boeninga (1876 – 1952). Woźnicą był
najprawdopodobniej ostatni zarządca pomierzyńskiego majątku Fritz Howe (1900 –
1996).
![]() |
Pałac w Pomierzynie ok 1939 roku |
Osuchom przydzielono dwuizbowe mieszkanie w
wielorodzinnym budynku naprzeciwko pałacu z jednym wejściem od ulicy, drugim od
podwórza. Początkowo strach całej rodziny budził fakt, że w oknach znajdują się
kraty, ale te szybko zdemontowano.
![]() |
Karta pracy Franciszki Osuch (matki naszej bohaterki) |
Z dzisiejszej perspektywy trudno określić do
jakich konkretnie prac skierowano nowych pracowników majątku. Faktem jest
jednak, że Osuchowie dość szybko odnaleźli się w nowej sytuacji znajdując
wsparcie u innych Polaków, Francuzów oraz Rosjan przebywających przymusowo we
wsi. Ciotki Franki szybko zaprzyjaźniły
się z pracującymi w majątku siostrami Dybner: Reginą (1924 -2007) oraz Rozalią
zwaną Rosą (1926 – 2018). Mała Franka przez krótki czas miała nawet możliwość
chodzenia do miejscowej szkoły, czego jej jednak wkrótce zakazano. Dysponująca
nadmiarem wolnego czasu eksplorowała okolicę. Szybko znalazła sobie towarzysza
w osobie kilka lat starszego Kurta Beeskow (ur. 1933). Okazał się on jej
wiernym przyjacielem nawet, kiedy inne dzieci odwróciły się od niej z dość
niecodziennego powodu. Franka swoją szczerą życzliwością zdobyła sympatię dziedzica,
który jej jako jedynemu dziecku z majątku pozwalał spacerować nie tylko po
pałacowym ogrodzie i parku, ale także zakradać się do samej rezydencji. Z niej
dziewczynka wyniosła wspomnienie imponującej pałacowej kuchni i krzątających
się w niej służek, a przede wszystkim trzymającej w garści całą pałacową służbę
ochmistrzyni, Elisabeth Howe, siostrę zarządcy majątku. Wiejska społeczność,
jak i mała Franka, zapamiętała tę kobietę pod określeniem "mamsel" z
francuskiego "mademoiselle", co oznaczało damę do towarzystwa, ale
także główną służącą czy właśnie ochmistrzynię. Niezmiennie, w przeciwieństwie
do dzieci, sympatią małą Polkę, darzyli starsi mieszkańcy majątku czego
przejawem było to, że każdej soboty od niemal każdej rodziny dostawała kawałek ciasta drożdżowego
pieczonego tradycyjnie właśnie tego dnia.
Po pewnym czasie, szczególnie młodsze córki
Osuchów, Janina i Leokadia, na tyle związały się z miejscowymi, że pozwalano im na wypady do oddalonego o kilka kilometrów Kalisza
Pomorskiego, przykładowo do kina. Miejscowe Niemki zauważyły także talent
krawiecki jednej z nich i postarały się o zwolnienie lekarskie dla niej, aby
mogła w tym czasie dokonywać przeróbek i szyć, za co była oczywiście opłacana.
Ta zażyłość z miejscowymi okazała się także przydatna, gdy pracujący we wsi
polscy robotnicy przymusowi musieli ukryć się przed miejscowym żandarmem, a ten
uwierzył Osuchom, że nikogo nie widzieli i nikogo nie ukrywają. W
rzeczywistości ów robotnicy ukryli się w jednej z izb
Osuchów.
Kilkanaście miesięcy po
tym, jak mała Franka z rodziną trafili - zupełnie obcy - do miejscowej
społeczności, musieli, jako jej integralni członkowie, uciekać przed zbliżającą
się Armią Czerwoną. W styczniu 1945 roku dziedzic zdecydował się odesłać jeńców
francuskich. Nie był pocieszony faktem, że jeden z
nich
rozkochał w sobie młodą Janinę Osuch. Sam niedługo potem opuścił
Pomierzyn i
udał się w kierunku Bawarii, gdzie zmarł 7 lat po wojnie. Jego
rezydencję z
początkiem lutego objęło wojsko umieszczając tu następnie 8 lutego sztab
402.
dywizji pod dowództwem generała barona Siegmunda von Schleinitz, który
następnego dnia w południe wydał rozkaz opuszczenia wsi i majątku przez
miejscową ludność. Razem z Niemcami i innymi robotnikami przymusowymi
Osuchowie
udali się w kolumnie prowadzonej przez zarządcę majątku Howe'go najpierw
w
kierunku Drawska, potem Stargardu, Szczecina, Anklam, Stralsund, a ich
ostatnim
przystankiem okazała się wyspa Rugia, gdzie do dziś żyje wielu dawnych
mieszkańców wsi i ich rodziny. Nasi bohaterowie z powodu problemów z
zaopatrzeniem dla mas uciekinierów znajdujących się na wyspie,
zaopatrzeni w
zapasy oraz obdarowani wozem i koniem zawróceni zostali w kierunku wciąż
niestabilnej granicy polsko-niemieckiej. Już po polskiej stronie
pozostali
obrabowani przez napływających ze wschodu szabrowników. Franicszka
wspominała,
że za czasów wojny nie skrzywdził ich żaden Niemiec, a zaraz po jej
zakończeniu
napadli ich rodacy. Szczęśliwie dotarli jednak na Zamojszczyznę, gdzie
zmarła
matka i dziadkowie Franki. Tam wyszła za mąż i
urodziła pierwsze z dziecko, córkę Marię. W 1956 roku wyjechała z mężem na północ Polski, gdzie na świat przyszła
piątka dzieci: Halinka (zmarłą w niemowlęctwie), Elżbieta (1958-2010), Jan,
Andrzejek (zmarła w niemowlęctwie) i Andrzej. Rodzina w latach 70-tych osiedliła
się w Wałczu.
Już w podeszłym wieku zaczęła poszukiwać
majątku Pammin w czym wspierały ją dzieci. Wytypowano kilka miejscowości, w tym
Pomierzyn, który zmienił się tak mocno, że Franciszka nie rozpoznała wsi ze
wspomnień. Sukces w poszukiwaniach nastąpił wiosną 2007 roku i okazał się
dziełem przypadku. Sławek, wnuk naszej bohaterki, chodził ze mną do liceum w
Wałczu i wypożyczył pracę o historii Pomierzyna, którą pisałem na konkurs
organizowany przez marszałka województwa. Praca ta trafiła w ręce Franciszki,
która po treści i zdjęciach rozpoznała Pammin. Potwierdzenie tego, że w czasie
wojny w Pomierzynie mieszkali Osuchowie znaleźliśmy u 81-letniej wówczas Rosy
Dybner, ostatniej niemieckiej mieszkanki wsi. Niedługo potem Franka razem z
dziećmi przyjechała do Pomierzyna na spotkanie z panią Dybner, która snuła
opowieści o jej matce, ciotkach, dziadkach i jej samej.
Ale to nie koniec
przypadków! Kilka miesięcy później motywowany tęsknotą za krainą z dzieciństwa,
Pomierzyn odwiedził Kurt Beeskow, przyjaciel Franki z dzieciństwa, który
rozpoznał ją na jednym ze zdjęć w istniejącej jeszcze wówczas Izbie Wsi (izba
historyczna). Ucieszony faktem, że jego dawna towarzyszka żyje marzył o
ponownym zobaczeniu jej po ponad sześciu dekadach. Do tego niecodziennego
spotkania Franciszki Solak, Rosy Dybner i Kurta Beeskow doszło w 2008 roku. Po
raz ostatni widzieli się we trójkę w Pomierzynie, jeszcze wówczas Pammin, w lutym 1945 roku.
![]() |
Obchody
70. rocznicy zdobycia Kalisza Pomorskiego. Od lewej Aleksandra Radecka,
Janina i Wacław Gardzińscy (pionierzy ziemi kaliskiej) oraz Franciszka
Solak (fot.
ZSP w Kaliszu Pomorskim) |
W 2015 roku Franciszka Solak po raz ostatni
odwiedziła naszą gminę opowiadając podczas 70-tej rocznicy zdobycia Kalisza
Pomorskiego przez Armię Czerwoną o wojennych latach spędzonych w majątku w
Pomierzynie. Po latach długiej i ciężkiej choroby zmarła w Wałczu 9. kwietnia
2020 roku w wieku 83 lat. Była jedyną
znaną i żyjącą współcześnie przedstawicielką grupy polskich robotników
przymusowych z okresu II wojny światowej z terenu gminy Kalisz Pomorski i
najprawdopodobniej ostatnią. Rosa Dybner mieszkała niemal do końca swojego
długiego życia w Pomierzynie. Zmarła w wieku 92 lat w 2018 roku. Kurt Beeskow
tak długo jak mógł przyjeżdżał do Pomierzyna. Mieszka na Rugii, ma 87 lat.
Autor: Mariusz Garbacz
---
Mariusz Garbacz, rocznik 1990, były mieszkaniec Pomierzyna. Od
lat prowadzi facebookowy profil "Pammin - Pomierzyn. Historie
zapomniane" opisując dzieje wsi i okolic. Historię gminy Kalisz Pomorski
i jej mieszkańców wielokrotnie prezentował wygłaszając prelekcje w
Polsce i Niemczech. Współpracował między innymi z Akademią Europejską
Külz - Kulice występując wiosną 2012 roku u boku Lisawety von Zitzewitz w
pałacu w Kulicach, a także Fundacją DKMS organizując w 2015 roku
pierwszą w Kaliszu Pomorskim rejestrację potencjalnych dawców komórek
macierzystych. Honorowy krwiodawca odznaczony Odznaką Zasłużonego Dla
Zdrowia Narodu. Kolekcjoner pamiątek przeszłości ziemi kaliskiej, a
także przewodnik po jej terenie. Wraz z kaliskimi morsami ze
stowarzyszenia Lodołamacze współorganizator wydarzeń
sportowo-krajoznawczych. Od lat utrzymuje kontakty z dawnymi
mieszkańcami doprowadzając dzięki temu do prac porządkowych na cmentarzu
rodowym w Jasnopolu oraz wiejskim w Pomierzynie.
<3
OdpowiedzUsuńJestem prawnukiem rosy i reginy dybner
OdpowiedzUsuń