O Walerianie Pytlu - z Wisłoki do Drawy...

Walerian Pytel urodził się 2 stycznia 1920 roku w Dębicy w województwie podkarpackim. W czasie kampanii wrześniowej pełnił służbę w Centrali Telefonicznej w Dębicy. Od października 1943 do sierpnia 1944 roku pod pseudonimem "Walentino" działał w oddziale Armii Krajowej w Dębicy, w placówce "Działo". Od 1945 roku związany był już z Drawskiem Pomorskim. Założył klub piłkarski "Drawa Drawsko", był także pomysłodawcą jego nazwy. Działał w utworzonym na początku lat 90. drawskim kole Związku Żołnierzy Armii Krajowej. W 1997 roku przyznano mu tytuł "Zasłużonego dla Gminy Drawsko Pomorskie". Uhonorowaniem jego zasług było nadanie jego imienia drawskiemu stadionowi miejskiemu przy ul. Okrzei. Walerian Pytel zmarł 19 stycznia 2000 roku. Jego sylwetkę na łamach "Głosu Pomorza" przedstawia artykuł Ludwika Loosa pt. "Z Wisłoki do Drawy" opublikowany 5 kwietnia 1996 roku.

 

Walerian Pytel

"Z WISŁOKI DO DRAWY" - Ludwik Loos

Kilka miesięcy po maturze, zdanej przez niego w rodzinnej Dębicy nad Wisłoką, wybuchła w 1939 roku wojna. To ona stanęła na przeszkodzie w spełnieniu jego wysnutych z młodzieńczych marzeń, planów na przyszłość. 

We wrześniu chciał już być w "szkole orląt". A przyszło mu razem z kuzynem, Bronkiem Strzyżem uciekać przed Niemcami - hen, daleko na wschód. Zamiast uczyć się sztuki pilotażu w Dęblinie, budował okopy pod Lwowem. I tak już było przez wiele następnych lat.

Skończyło się jednak szczęśliwie. Pół wieku potem. I w Drawsku Pomorskim - daleko od Dębicy. 


NA "OSTFRONT" I Z POWROTEM

Spod Lwowa wrócił Walerian Pytel do domu. Niemcy zabrali go do budowy baraków w Pustkowie, oddalonym od Dębicy niespełna piętnaście kilometrów. Ani mu do głowy nie przyszła myśl, że w barakach tych będą więzieni najpierw jeńcy z Francji, potem ludność żydowska, a następnie również niewolnicy z Rosji. Zginęło tam - jak się dowiedział już po wojnie - prawie dwanaście tysięcy ludzi. 

Stamtąd wrócił do Dębicy. I poszedł tym razem w ślady ojca, kierownika pociągów na PKP - został dyżurnym nadzorczym na dworcu kolejowym. Tu poznał Leona Kloca, dowódcę kompanii Armii Krajowej, posługującego się pseudonimem "Jasny". Pytel informował go o ruchach pociągów, przejeżdżających przez Dębicę. Zwłaszcza tych, które zmierzały - jak mówili Niemcy - na "Ostfront" i z powrotem.


ZE STRACHU I RAZEM

- Kloca aresztowało NKWD w 1944, zaraz po wyzwoleniu Dębicy - mówi Pytel. - Kiedy go wypuścili, był 1945. Przyszedł. Zapytał: co robić dalej? Doszliśmy do wniosku, że musimy obaj z Dębicy zniknąć. Przed NKWD, z powodu naszej przynależności do AK. Udaliśmy się do PUR-u (PUR - skrót ówczesnego Państwowego Urzędu Repatriacyjnego - przyp. autora) po skierowanie na ziemie odzyskane. Przyjechaliśmy do Drawska, gdzie obaj doczekaliśmy starości. Kloc ma 89 lat. Aż do emerytury był urzędnikiem miejskim. Mieszka przy ul. Złocienieckiej. Często go odwiedzam...

W Drawsku najpierw dostał pracę w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym. Krótko pomagał innym też osiedlić się na "Zachodzie". Rychło przeszedł stąd do pracy w "Społem", a następnie aż do roku 1964, otarł się o kilka innych jeszcze instytucji. Wtedy został powołany na stanowisko kierownika drawskiego składu opałowego. Tu dotrwał do emerytury, na którą poszedł 23 lata później. W roku 1987. 


BIAŁE I CZERWONE NA BOISKU

Do niczego więc, co robił ongiś w Dębicy, właściwie już nie wrócił. Poza jednym - grą w piłkę nożną. Przed wojną grał w drużynie juniorów "Wisłoki". W drawsku był założycielem, zawodnikiem i zarazem kapitanem piłkarskiej drużyny - "Drawa".

Pierwszy mecz w Drawsku rozegrany został we wrześniu 1945 roku. Miał charakter międzynarodowy.

- Naszym przeciwnikiem była drużyna złożona z rosyjskich żołnierzy. Nazywała się "Krasnaja Zwiezda" - wspomina dziś Walerian Pytel. - Było to wielkie wydarzenie. W przygotowaniach do meczu uczestniczyli chyba wszyscy Polacy, przebywający wtedy w Drawsku. Musieliśmy też być należycie ubrani. "Należycie" oznaczało - białe koszulki i czerwone spodenki. I mieliśmy takie koszulki, uszyte z prześcieradeł, a spodenki - z poszewki. Były dziełem naszych matek, żon, narzeczonych. 

- A wyniku meczu jaki? - pytam.

- Wygraliśmy 6:2 - odpowiada. Zwracając uwagę na to, że było w tej drużynie kilku świetnych zawodników: Grzegorz Korczak, Marian Kwiecień, Józef Andrzejewski, Bolesław Sadowski.

- A pan na jakiej grał pozycji?

- Stoperem byłem... I kapitanem tej drużyny - nie omieszkał przypomnieć tych dwóch szczegółów. Widocznie także teraz dla niego ważnych.


FURMANKAMI DO KALISZA I ZŁOCIEŃCA

Opowiada Pytel o pierwszych meczach Drawy w Kaliszu Pomorskim i Złocieńcu, dokąd zawodnicy i kibice jeździli furmankami. A potem o odleglejszych wyprawach, odkrytymi ciężarówkami - do Łobza, Świdwina czy Choszczna.

W 1956 r. grała "Drawa" w III Lidze Międzywojewódzkiej. To był jej ogromny sukces. Razem ze szczecineckim "Darzborem" i LZS-em Grapice - należała do trójki najlepszych drużyn w województwie koszalińskim.

O mistrzostwo tej ligi walczyły wtedy tak znane także teraz drużyny, jak na przykład Pogoń i Stal ze Szczecina, Kolejarz z Gorzowa, Stal z Zielonej Góry czy Stal z Nowej Soli. Ze Stalą w Szczecinie "Drawa" przegrała 8:1...

- Na inaugurację sezonu w Szczecinie przegraliśmy z Pogonią jeszcze wyżej, bo 9:3 - uzupełnia Pytel wiadomości o porażkach. - Z drużynami, mającymi takie zaplecze, jak Szczecin, byliśmy po prostu bez szans. Ale w Koszalińskiem wygrywaliśmy z najlepszymi wtedy drużynami "Darzboru" i Grapic. Przegrywaliśmy też. Naszą siłą byli kibice. Nie tylko zagrzewali zawodników do walki. Pilnowali ich też...


DWÓCH NA GŁĘBSZYM

Oto, co 6 sierpnia 1956 roku napisano na ten temat w naszej gazecie:

"W przeddzień jednego z meczów o mistrzostwo III ligi piłkarskiej dwóch zawodników drawskiej Drawy wstąpiło do miejscowej gospody na "jednego głębszego". Nie udało im się osiągnąć zamierzonego celu. Bufetowa, ob. Wąsowska w porę spostrzegła, że ci sportowcy postępują niewłaściwie i powiedziała im wprost: "to wstyd przecież pić wódkę przed meczem". Tym powiedzeniem tak zdeprymowała młodzieńców, że ci wyszli z gospody zawstydzeni".

Grał Walerian Pytel, ciągle na pozycji stopera, do 1962 roku. Potem działał w Okręgowym Związku Piłki Nożnej w Koszalinie. Rok był także trenerem okręgowym. 

W 1978 roku wycofał się z życia sportowego. 

- Było to wtedy, kiedy w sporcie, również w Drawsku, zaczęły liczyć się pieniądze, mnożyły się przypadki przekupywania zawodników i "kupowania wygranych" meczów - zwierza się. - Boleśnie przeżywałem każdy taki przypadek. I nie potrafiłem się z tym pogodzić.


53 LATA - CZY TO MAŁO

Obecnie jest Pytel emerytem. Czesław Dudzicz ze Spółdzielczego Przedsiębiorstwa Handlu Opałem w Koszalinie był jednym z jego przełożonych.

- To bardzo solidny człowiek. - mówi. - Był czas, kiedy nasza firma była oceniana przede wszystkim zależnie od tego, ile wagonów przetrzymała pod rozładunkiem węgla. W Drawsku, gdzie był kierownikiem naszego składu opałowego, nigdy nie płaciliśmy kar, nazywanych "osiowymi".

Osiemnaście lat pełnił Pytel społeczne funkcje członka Zarządu Banku Spółdzielczego w Drawsku, dziesięć lat był jego prezesem. Teraz ma tytuł "Prezesa honorowego". 

Mówi Wanda Pawluk, obecny prezes tego Banku:

- Dzisiaj chyba już nie ma takich społeczników jak pan Pytel.

Podobnego zdania o nim jest Jerzy Kostka, dyrektor Banku Gospodarki Żywnościowej w Koszalinie.

Maria Pytel z domu Banaś, emerytowana pracownica działu przemysłowego drawskiego PZGS, jest żoną Waleriana Pytla i matką trzech jego córek - Janiny, Jadwigi i Iwony. Przychodziły na świat jedna po drugiej w siedmioletnich odstępach. Pierwsza jest magistrem ekonomii, druga - magistrem matematyki, trzecia - magistrem fizyki. 

- Mam za sobą 53 lata szczęśliwego małżeństwa z Walerianem. Czy to mało? - pyta Maria. - A liczę na to, że trochę nam ono służyć jeszcze będzie.

W drawskiej Radzie Gminy i Miasta zasiada Walerian Pytel pierwszą kadencję. Przewodniczący Komisji Rewizyjnej. Jej powinnością jest przedstawianie Radzie pod rozwagę na jej sesjach ocen funkcjonowania jej organów, członków i pracowników.



Komentarze

Popularne posty

Popularne artykuły